Żeby nie żyło nam się zbyt słodko, planowanie przestrzenne jest regularnie psute i utrudniane. Jak?
Po pierwsze ustawa o planowaniu przestrzennym w 2003 roku unieważniła wszystkie komunistyczne plany miejscowe. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że większość gmin nie zdążyła uchwalić nowych planów. A taka Łódź na przykład pokryła się nowiutkimi planami już na początku lat 90. Pech chciał, że ustawa ucinała łeb planom miejscowym sprzed 1994 r. , skutkiem czego wszystkie łódzkie plany poszły do kosza. Skutki unieważnienia planów w 2003 r. odczuwamy do dziś – Warszawa jest pokryta nimi zaledwie w 30%…
Po drugie: wuzetki. DWZ, czyli decyzja o warunkach zabudowy to proteza planu miejscowego. Wydaje się ją tam, gdzie planów nie ma, czyli w warunkach warszawskich praktycznie wszędzie. Prywatny inwestor otrzymuje ją w takiej formie w jakiej otrzymałby odpis z planu miejscowego. Otrzymuje po wielu latach starań naturalnie. Problemem jest nie tylko to, że inwestowanie w mieście koszmarnie się wydłuża, ale też fakt, że wuzetki wydaje się w sprzeczności ze Studium, przez co niejeden teren zielony, czy przeznaczony pod szkoły lub drogi został zabudowany gęstą mieszkaniówką. Cały pomysł na wuzetkę wziął się z prawa niemieckiego. Tam podobne narzędzie stosuje się w rejonach, gdzie nie ma potrzeby uchwalania planów miejscowych, np. wśród gęstej zabudowy centrów miast, gdzie nowa zabudowa tylko uzupełni już istniejąca. W Polsce DWZ stała się podstawowym narzędziem urbanistycznym, za pomocą którego buduje się całe nowe osiedla. Praktyka pokazuje, że narzędziem nieefektywnym i na dłuższą metę szkodliwym. Aczkolwiek sytuacja ma szansę się znacznie poprawić dzięki wyrokowi NSA z sierpnia 2009 r.
Po trzecie: specustawa drogowa. Myśleliście, że specustawa to fajna sprawa, bo dzięki niej budujemy dziś ponad 1000km eskpresówek i autostrad? Niestety nie ma nic za darmo. Specustawa pozwala drogowcom omijać plany miejscowe. Przez co w jej trybie buduje się dzisiaj nie tylko autostrady, ale też ślepe dojazdówki. A drogowcy za nic mają linie rozgraniczające czy zabudowy. Świeżym przykładem psucia planów jest projekt przebudowy Kasprowicza na serku bielańskim, gdzie zlekceważono obowiązujące linie zabudowy tamtejszego MPZP. Zdecydowanie utrudni to dzielnicy Bielany sprzedaż gruntów inwestorom, którzy docelowo mają zrealizować zapisy planu – zapisy wkrótce nie do zrealizowania. Jeszcze innym jest projekt ulic Zwoleńska – Żegańska, którego sprzeczny z planem przebieg zakłada wyburzenie budowanego dziś zgodnie z planem domu.
Po czwarte: brak komasacji gruntów. Nawet na tych nielicznych terenach, które zostały objęte planami miejscowymi nie zawsze jest różowo. Plany miejscowe nie pomagają w kreowaniu przestrzeni nowych kwartałów zabudowy rozrastającego się miasta, ponieważ uchwalając je nie zmienia się podziału geodezyjnego gruntów prywatnych. W polskim prawie nie ma dziś takiego narzędzia. W konsekwencji plany zakładające nową zabudowę miejską rozbijają się o działki uprawne, co kończy się paraliżem inwestycyjnym, lub po prostu tworzy się dysfunkcjonalne plany, zakładające zabudowę na tych to właśnie działkach rolnych – nie nadających się do tworzenia na nich tkanki miejskiej.